Aktualności

Droga do zmiany - refleksje po certyfikacji
08 kwietnia 2022
Droga do zmiany - refleksje po certyfikacji Droga do zmiany - refleksje po certyfikacji

To, że zdecydowałam się przystąpić do certyfikacji wcale nie było dla mnie takie oczywiste. Po pierwsze mój wiek, było nie było, stuknęła mi w zeszłym roku 50-ka. Po drugie brałam udział w kursie nauczycielskim, w trakcie którego dowiedzieliśmy się o zmianach płynących z Puny. Nie ukrywam, że mnie to nieco zdenerwowało- jak to? w trakcie procesu, jakiegoś ustalonego rytmu działań, konkretnych założeń co do sposobu weryfikacji, czyli egzaminu, nagle mam "się przestawić"? Przetrawiłam to w sobie, co ważne "nie obrażając się" na rzeczywistość i spojrzałam na to z innej strony. Zadałam sobie kilka pytań: Po co mi to? Dlaczego mnie ta zmiana aż tak ma wytrącać z równowagi? Przecież praktykując jogę, wciąż jestem w procesie. Okazało się, że właśnie uzmysłowienie sobie, że joga jest dla mnie drogą zmian, że mam potrzebę "aktualizacji" siebie na macie - w praktyce własnej, w kontakcie z drugim człowiekiem - uczenie, w refleksjach nad podążaniem za tym, co głęboko zmienia się w mentalności - spojrzenie filozoficzne (bo nie ośmieliłabym się nazwać tego, co robię, rozważaniem filozoficznym, bo za mały jest jeszcze poziom mojej wiedzy), to wszystko przekonało mnie, że chcę do certyfikacji przystąpić, jakkolwiek by ona nie wyglądała. Niemały w tym udział mieli moi nauczyciele (Roman Grzeszykowski i Aleksandra Duda), z którymi (również, gdy oficjalnie ukończyłam kurs nauczycielski) pozostałam w kontakcie mentor - uczeń. Oni mnie obserwowali, doradzali, ja ich uważnie słuchałam. I tak doszło do tego, że stanęłam przed podjęciem decyzji, że chcę sprawdzić, zweryfikować zarówno ich punkt widzenia, jak i to, co czułam, że we mnie dojrzało. Wewnętrznie poczułam, że mam silną potrzebę domknięcia furtki, żeby, taką miałam nadzieję, ale i przekonanie, otworzyć bramę prowadzącą na kolejną drogę. Może to wszystko brzmi górnolotnie, ale tak właśnie czułam i teraz wiem, że to było dla mnie dobre.

Sama certyfikacja dla mnie nie przebiegała "gładko". Przeszłam dwie choroby w odstępie kilku tygodni od siebie i słabość czułam wszędzie, ale mobilizacja i determinacja były wielkie z mojej strony. Moje założenie do certyfikacji było takie, że przede wszystkim będę słuchała siebie, bez silenia się na oryginalność, pracy ponad moje siły; że zrobię wszystko, co na ten moment umiem i wiem. To, co jest dla mnie wartością nie do przecenienia jest to, iż w tym procesie - bo certyfikacja także jest procesem - zachowałam spokój. I kiedy przed ogłoszeniem "wyników" szanowna komisja - wielki ukłon w ich stronę za profesjonalizm i wrażliwość - zapytała o to, jak się czujemy, to ja właśnie o tym spokoju powiedziałam. A w duchu myślałam, że niezależnie od wyniku, mam poczucie dobrze wykonanej roboty…

Ponad dwa dni uważności na siebie i na drugiego człowieka. Od pierwszego spotkania z całą komisją i z pozostałymi kandydatkami, wiedziałam, że jestem wśród ludzi życzliwych. Co ważne, miałam wielkie szczęście, że kandydatki, z którymi uczestniczyłam w procesie, okazały się wspaniałe. Nie wytwarzałyśmy atmosfery napięcia, było zrozumienie, pomoc i pogoda ducha, "nie nakręcałyśmy się". Dziękuję im za to bycie razem. Praktyka własna - z określonym tematem - dla mnie była rzeczowa, bo "egzaminatorzy" stali się dla mnie kolegami, z których doświadczenia mogę skorzystać, którzy pokazali mi, co mogę zrobić inaczej, z czego jeszcze skorzystać, żeby czuć się dobrze, żeby doskonalić się w asanie, a nie tylko do niej wejść i wyjść, tylko popracować sama ze sobą. Wydaje mi się, że na tej praktyce byłam bardzo skoncentrowana, skupiona, uważna, a to dało mi poczucie równowagi. Popołudniowa część to była lekcja prowadzona. Przyznaję, dla mnie bardzo wymagająca, nie tylko dlatego, że do niektórych asan "nie wchodzę" w pełni. Martwiła mnie przede wszystkim moja kondycja, brak sił. Cóż, rzeczywiście, czasami "odcinało" mi prąd, ale w żadnym przypadku nie forsowałam swojego ciała ponad miarę - robiłam to, co umiem z zaangażowaniem, uważnością i miłością do siebie. I to, jestem przekonana, pomogło mi. Nie byłam może tak super zadowolona z tej praktyki, ale też nie wyszłam w poczuciu jakiejś beznadziejności. Drugiego dnia odbyło się uczenie - tutaj należało przeorientować tę uważność w praktyce na drugiego człowieka - zademonstrować wyznaczone przez komisję asany i w odpowiedni sposób przeprowadzić sekwencję w grupie kilku osób, nieznanych. To, co dla mnie okazało się istotne, to niepozostawienie osób samych sobie - takie przyjęłam założenie: "Monia, to ci ludzie są najważniejsi". W mojej grupie była pani w wieku 70 lat, którą wprowadzałam do świecy. Przy tym wyznaczony czas, trzeba przyznać tego bałam się najbardziej, czy zdążę. Powiem tak - idealnie to nie było, ale kiedy już wyszłam z sali, usłyszałam od tej siedemdziesięcioletniej pani, że jej się nigdy jeszcze tak dobrze w świecy nie stało, a inna dziewczyna, że miałam fajny głos i wszystko w dobrym czasie robione. I to sprawiło, że poczułam takie ciepło w serduchu, że nawet to, że nie zrobiłam wszystkiego "tak jak sobie planowałam i tak ładnie", nie było dla mnie już aż tak ważne.

Dodam na zakończenie, że wszystkie rozmowy z komisją certyfikacyjną, dotyczące praktyki, były bardzo rzeczowe. W trakcie tych rozmów komisja sprawdzała to, czy rozumiem pracę w danej asanie. Co ważne, prowadzono ze mną rozmowę, a nie punktowano, co tam jeszcze trzeba poprawić. Spotkanie z tymi ludźmi przyniosło mi dużo satysfakcji, naukę, było cennym doświadczeniem. Te dwa dni procesu certyfikacyjnego pozwoliły mi przede wszystkim oddalić się od spraw życia codziennego, skupić na tym wewnętrznym procesie bardziej. Nie wiem, czy udałoby mi się osiągnąć taki rodzaj skupienia, gdyby to trwało krócej. Nie wiem. Wiem natomiast, że nie czułam przerażającego zacisku w jelitach, co niejednokrotnie zdarzało mi się przed wieloma egzaminami, do których w swoim życiu przystępowałam, a było ich niemało. Z pewnością ludzie, których spotkałam, z którymi mogłam wymienić poglądy, pośmiać się, pogadać tak po ludzku o wszystkim, a nie tylko o jodze, dali mi poczucie bezpieczeństwa właśnie TAM, GDZIE BYŁAM, W TAMTYM CZASIE. Chcę za to jeszcze raz podziękować. A może też, do tego właśnie DOJRZAŁAM…

Dziękuję wszystkim zaangażowanym w marcową certyfikację.

Monika Maćkowiak