Artykuły i wywiady

Guruji - moje wspomnienia, Katarzyna Pilorz

2006

To by mój pierwszy raz w RIMYI w Punie. Guruji zwykle praktykował w czasie, kiedy sala otwarta była dla praktyki własnej uczniów. Zdarzyło mi się zauważyć, jak kilkakrotnie, kiedy wchodziłam na salę albo na zajęcia poranne, gwałtownie zwracał głowę w moją stronę. Asystowałam na zajęciach terapeutycznych, a że był to wrzesień i większość studentów z Zachodu wyjechała - miałam kilku pacjentów, którymi się zajmowałam. Pacjenci zaś widząc moje zaangażowanie domagali się pomocy ponad to, co było konieczne. W jednej takiej sytuacji Guruji zainterweniował i ostro postawił granice. Nie obyło się bez podniesionego tonu głosu i groźnych gestów. Było to dla mnie wtedy o tyle zaskakujące, że spodziewałam się raczej, że to ja otrzymam reprymendę, jako mało doświadczony asystent. Guruji jednak był w swojej reakcji sprawiedliwy.

2008

Analogiczna sytuacja spotkała mnie 2 lata później, tylko występowałam w niej w innej roli. Zaraz na początku mojego pobytu doznałam poważnej kontuzji szyi. Tym samym wylądowałam na klasach terapeutycznych nie jako asystent, ale jako pacjent. W Instytucie obowiązuje zasada, że nie można brać udziału w więcej niż jednej klasie dziennie. Dopiero co zostałam przyjęta na klasy terapeutyczne i moja sekwencja była w przygotowaniu. Ponieważ nie wyznaczono mi dni, w których mam być na nich, pojawiłam się rano na klasie kobiecej, a popołudniu zamierzałam obserwować klasę terapeutyczną. Moje zaangażowane asystentki widząc mnie na sali zajęły się mną i położyły w relaksie. Czyli drugi raz w tym dniu byłam na zajęciach. Moje układanie nadzorowała Gita. Jednak kiedy Guruji wkroczył do akcji i zobaczył mnie drugi raz na klasie - rozpętała się awantura udziałem sekretarza Pandu. W wyniku której musiałam opuścić moje wygodne ułożenie i wyjść z zajęć. Jak bardzo Guruji musiał mieć wyostrzoną uwagę i jak być spostrzegawczym człowiekiem, aby zauważyć mnie wśród 80, może 100 uczestniczek klasy kobiecej?

W czasie tego pobytu miałam zaszczyt uczestniczyć w obchodach 90 urodzin Gurujiego. Program był bardzo rozbudowany, trwał kilka dni. Guruji uczestniczył w wydarzeniach kulturalnych. W dniu swoich urodzin wziął udział we wszystkich rytuałach. Patrzyłam na to z wielkim podziwem dla jego wytrzymałości i hartu ducha. Widać było, ze jest to okupione sporym wysiłkiem, jednak siłą woli był w stanie go podjąć. Sądzę, że głównie dla nas - swoich uczniów. Z resztą w przemowie, którą wygłosił ostatniego dnia wyznał to wprost mówiąc nam, że darzy nas miłością i jako nauczyciel nas potrzebuje.

2011

Tym razem mój pobyt w Instytucie chciałam poświęcić pracy terapeutycznej z moim problemem związanym z menstruacją. Miałam wtedy okazję doświadczyć interwencji Gurujiego - jego wciąż mocnej korekty manualnej i bystrego umysłu wyłapującego najmniejsze błędy w ułożeniu ciała. To była dla mnie wielka lekcja właściwej pracy w asanach oraz tego jak daleko znajdują się ograniczenia, które powinnam przekraczać praktyką.

2013 Byłam już wtedy w stałym kontakcie z Gurujim w sprawach Stowarzyszenia Jogi Iyengara w Polsce. Za każdym razem zaskakiwało mnie z jaką szybkością otrzymywałam od Niego odpowiedzi na moje pytania. Początkowo wysyłałam do jego sekretarki Umy maila ze starannie wyedytowanym listem w załączniku - gotowym do druku. Jednak szybko się zorientowałam, że to zbędne ceregiele, bo sekretarka czyta Gurjiemu treść bezpośrednio z maila, a on dyktuje jej od razu odpowiedź. Zdarzało się, ze wysyłałam mail wieczorem, a rano miałam już odpowiedź. Wszystkie te maile były utrzymane w serdecznym tonie i miały bardzo konkretny charakter.

Guruji swoją pracę administracyjną wykonywał w bibliotece. Widziałam wiele razy tę procedurę odpowiadania na maile. Słyszałam, jak dyktował list do Dalajlamy z przeprosinami, że nie może stawić się na jakiejś uroczystości. Myślę, że między Nim a Dalajlamą wywiązała się przyjaźń od spotkania w New Habitat Centre w New Delhi w 2010 roku. Mimo swoich ograniczeń ciężko było Gurujiemu opierać się wyzwaniom, które się od czasu do czasu pojawiały. Guruji w tym czasie dochodził do siebie po infekcji dróg oddechowych. Był jeszcze osłabiony, kiedy do Instytutu przyjechał Andy Richter [1] - fotograf robiący reportaże o joginach. Obserwował praktykę Gurujiego i robił zdjęcia. Wtedy po raz pierwszy widziałam Gurujiego robiącego pozycje stojące. Od lat nie praktykował już tych asan, które wymagały siły. Wtedy do obiektywu Andiego zaprezentował nienaganną Virabhadrasanę I - ku naszej obserwujących to uciesze.

W tym okresie lubiłam siadać w bibliotece i być w pobliżu Gurujiego. Odkryłam tę przyjemność dość późno - w czasie poprzedniego pobytu. W połowie miesiąca Guruji poczuł się gorzej i swój sekretariat przeniósł do domu. Zdążyłam jednak odebrać od niego najważniejszą lekcję. Przedstawiłam mu swój album z pozycjami na kolejny stopień nauczycielski. Zgodził się go obejrzeć. Kilka dni potem zawezwał mnie do siebie i w łagodny, życzliwy sposób przedstawił swoje uwagi. Znowu - spodziewałam się od niego ostrej i przykrej w formie krytyki, z której słynął. Guruji dyplomu mi nie dał, kazał pracować dalej nad pozycjami. Rok później zaakceptował jej efekty przyznając mi stopień Senior Intermediate II.

Kiedy przed wyjazdem podeszłam do niego z książką do podpisu - odpoczywał akurat na tarasie domu - powiedział: praktykuj, a dostaniesz dyplom. Pamiętał mnie, nie chciał wyjaśnień, że ta książka to tłumaczenie na polski - on to wszystko przecież widzi… Czułam, że to nasze ostatnie spotkanie.

Epilog

Guruji jawi mi się jako człowiek szlachetny, niebywale rzetelny i autentyczny. Wydaje mi się, że on był jak lustro - oddawał nam to, co mu przynosiliśmy, potrafił odkryć w nas nasze prawdziwe, często nieuświadomione intencje i sprawiedliwie je nagradzał. Gita powiedziała na ceremonii pożegnania Gurujiego: "On był jak deszcz - dotykał nas wszystkich".

Źródło: blog.andyrichterphoto.com