Irene Nießen: Czy ma Pan wrażenie, że Pana życie z pojedynczej części układanki stało się doskonałą asaną?
B.K.S. Iyengar: Kiedy w młodych latach zaczynałem ćwiczyć jogę, w moim ciele i umyśle panował chaos. Byłem fizycznie i psychicznie rozczłonkowany. Pięć, sześć lat nieprzerwanie praktykowałem asany. To pomogło mi zespolić poszczególne części ciała. I kiedy doświadczyłem jedności na poziomie fizycznym, zmienił się również mój stan psychiczny: doświadczyłem uczucia spokojnego umysłu. Ale bez wątpienia w tych wczesnych latach nie byłem zachwycony jogą. Kiedy w 1936 otrzymałem pracę jako nauczyciel jogi, musiałem ćwiczyć, czy mi się podobało, czy nie. Dopiero w roku 1943 poczułem pasję do jogi i zacząłem wykonywać asany nie tylko z oddaniem, ale i z umysłem skupionym na obserwacji i refleksji. To z kolei sprawiło, że stałem się wielbicielem asan, ale i jednocześnie sam stałem się asaną, mimo że odczuwałem jeszcze to, co określamy mianem “ego". Dzięki temu, że w każdej asanie znajdowało wyraz moje Ja, zacząłem żyć każdą z nich: pojednany z moim ciałem, spokojny na umyśle.
Kiedy po raz pierwszy w 1956 roku przybył Pan do Ameryki, aby dać pokaz jogi, bardzo źle Pana potraktowano. To jednak Pana nie przeraziło, bo chciał Pan wówczas, jak Pan później przyznał, po prostu spopularyzować jogę. Co sprawiło, że na tak wczesnym etapie czuł Pan się tak pewny?
Jeszcze w czasach mojego Guru Śrimana Tirumalai Krishnamacharyi joga uważana była za dziwną, nawet wśród obywateli Indii. Guru, wykształcony w zakresie filozofii, próbował poprzez wykłady i prezentacje rozpowszechnić jogę. Nikt nie był jednak zainteresowany. Gdyby nie Maharadża z Mysore, pewnie joga nie zapuściłaby korzeni w Indiach. To samo tyczy się świata Zachodu. Podczas gdy tamtejsi ludzie skupieni byli tylko na dobrobycie, na Wschodzie ciężko było nawet o codzienny posiłek. Ani tu, ani tam nie wykazywano więc zainteresowania zdrowiem, tylko że z różnych powodów. W latach 50 za prawdziwych joginów uważano ludzi z długimi włosami, brodą i zaniedbanych, którzy próbowali omamić innych. Mój guru był prawdziwy. Zaczęło mnie to zastanawiać i doszedłem do wniosku, że ludzie, którzy nie emanują harmonią mogą być powodem, dla którego joga się nie przyjmie. I tak rozpocząłem pracę nad udoskonaleniem sztuki jogi poprzez obserwację tego, czy ciało i umysł współdziałają czy nie. Skupiłem się na miejscach, w których nieobecna była wszelka świadomość, przenikanie, gdzie nie było współdziałania. Z tą wiedzą rozpocząłem nauczanie w Punie w 1937 i przyciągnąłem ludzi. Byłem szczęśliwy, gdyż przybyłem znikąd, by coś osiągnąć w jodze. To zainspirowało mnie do tego, by wieść pozytywne życie i zacząłem motywować ludzi do tego, by nie tylko lubili jogę, ale i nią żyli. Rozszerzyłem swoje działania także na strefę Bombaju, do którego w weekendy przyciągałem przede wszystkim intelektualistów. Puna i Bombaj stały się ośrodkami, z których rozpowszechniałem jogę w formie, w jakiej sam ją praktykuję. I kiedy zastanawiałem się nad tym, jak spopularyzować jogę na Zachodzie w duchu, w jakim praktykowaliśmy ją w Punie i Bombaju, Bóg w postaci Yehudi Menuhina sam wprowadził mnie do tego świata. Znosiłem wszelkie upokorzenia, tak na Wschodzie, jak i na Zachodzie, żeby tylko zyskać uznanie dla jogi.
Kiedy myśli Pan o chorowitym, młodym człowieku, którym był Pan w wieku 20, 25 lat, to co Pan czuje? I co czuje Pan dzisiaj, kiedy ma prawie 95 lat? Jakie rodzaje transformacji Pan przeszedł?
Moje początki były trudne i nie szalałem na punkcie jogi. Często zdarzało się, że miałem coś zademonstrować, ale w ostatniej chwili odmawiano mi pokazu lub miałem tylko pięć minut, żeby “porwać" widownię. Musiałem znieść dużo wrogości i upokorzeń, a to uczyniło mnie nerwowym i gniewnym. Mimo to wzmocniła mnie jakaś nieznana siła, nazwijmy ją Bogiem, Przeznaczeniem lub Losem, która pozwoliła mi uparcie trwać przy Sadhana (przypis redaktora: sanskryckie określenie zbioru indywidualnych praktyk duchowych). Czułem w głębi serca, że moim przeznaczeniem jest podążać drogą praktyki, żeby odnieść sukces lub umrzeć. Ponieważ byłem zupełnie sam w swoich działaniach, nie bałem się śmierci i byłem gotowy umrzeć za jogę. Od moich początków w Mysore w 1935 minęło 20 lat zanim w 1954 roku mogłem ostatecznie utwierdzić się w swoich działaniach. I dziś śmieję się z tego niespokojnego młodzieńca i postrzegam wszelkie upokorzenia jako boską siłę, która została do mnie skierowana, przekazując mi w tym dojrzałym wieku moc zarówno upokorzenia, jak i honorowania. Im bardziej stawałem się pośmiewiskiem, z tym większym oddaniem ćwiczyłem i doskonaliłem praktykę. Owoce mojej pracy zebrałem później. W miarę jak dojrzewałem intelektualnie, stawałem się spokojniejszy, bardziej opanowany, zadowolony i postrzegałem moje życie jak rzekę, która ma swoje źródło w przeszłości i ujście w przyszłości. Ani narodziny, ani śmierć nie są w naszej mocy. Tylko życie codzienne należy do mnie i mogę je kształtować i pielęgnować.
“Ustawienie ciała w osi" (przypis tłumacza: ang. alignment) jest kluczowym pojęciem w jodze Iyengara. Skąd się ono wywodzi? I co należy pod tym pojęciem rozumieć?
Termin ten wywodzi się z Bhagavad Gita. Bóg Krishna wyjaśnia tam, że od centrum czubka głowy do centrum krocza biegnie pionowa linia i że prawa i lewa połowa ciała muszą być zrównoważone względem tej linii. Włączyłem tę teorię do swojej praktyki i całkowicie przejąłem te wartości. Wyrównanie w ustawieniu różnych części ciała sprawiło, że w każdej asanie płynąca obwodowo energia przenikała równomiernie wewnątrz całego ciała. To dało mi jasność umysłu i zainspirował mnie do tego, by popracować także nad ustawieniem ducha długości i szerokości. Wykorzystuję inteligencję i świadomość, aby wyrównać całe ciało z każdym oddechem, wraz z rosnącą energią. Dzięki temu Purusha (przypis redaktora: sanskryckie określenie duszy) może się równomiernie rozwijać.
Co chciałby Pan przekazać swoim uczniom?
Życie jest dynamiczne, płynne niczym woda. Nie porusza się wstecz i tak, jak nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki, tak i życia nie można cofnąć. Chciałbym, by moi uczniowie kontynuowali to, czego ja nie zdołałem ukończyć, żeby woda w rzece jogi była zawsze czysta i żeby stale się odnawiała. I chciałbym, by istota moich idei, w formie w jakiej o nich nauczam, pozostała nienaruszona. To byłby mój sukces w jodze.
Irene Nießen - dziennikarka (www.medienbuero-niessen.de) i nauczyciel jogi (www.yogaloft-frankfurt.de); wywiad ukazał się na łamach Yoga Journal 06/2013
Tłumaczenie: Agnieszka Fabiś