Postrzegana dawniej jako ezoteryczny kult, obecnie joga stała się globalnym ruchem. Czy jest ona czymś więcej niż zwykłą gimnastyką i powiązanym z nią światopoglądem? A może nawet posiada moc uzdrowicielską? Wskazuje na to coraz więcej badań naukowych. Zespół pracowników GEO szukał odpowiedzi na te pytania u naukowców i ostatniego z żyjących wielkich mistrzów jogi, 94-letniego Iyengara.
Czy to właśnie o tym myślał stary mistrz, kiedy nazwał ciało świątynią? O tym uczuciu, które ogarnia mnie pod koniec mej podróży wokół globu, podróży wiodącej poprzez świat joginów, instytuty i laboratoria badawcze, ukryte zakamarki ludzkiego ciała. Owym krótkotrwałym, lecz wszechogarniającym uczuciu ukojenia i spokoju, które przepełnia me ciało nawet tutaj, w półokrągłej, przesyconej światłem sali ćwiczeń w sanktuarium jogi położonym w indyjskiej Punie, gdy na zewnątrz nieustannie dudni uliczny zgiełk. Szkoła jogi prowadzona przez 94-letniego B.K.S. Iyengara, jednego z ostatnich żyjących wielkich mistrzów, nauczycieli jogi i guru, należy do najstarszych na świecie. W jej murach można niemal poczuć na własnej skórze, co ten kipiący energią staruszek twierdzi od 70 lat: joga może leczyć.
Jako osoba z wykształceniem w dziedzinie nauk przyrodniczych jestem głęboko sceptycznie nastawiona do kuracji, których efektów nie można zweryfikować za pomocą mierzalnych wskaźników, i głoszenie takich opinii wcale nie przychodzi mi łatwo. Przesycone atmosferą dymu z kadzidełek instytuty samorealizacji zdecydowanie nie są w moim guście. Relaks i dobre samopoczucie mają zbawienny wpływ na większość ludzi, a sport jest źródłem energii życiowej i zdrowia, to nie podlega dyskusji. Lecz co wspólnego ma ta gimnastyka joginów z prawdziwym procesem leczenia?
Odpowiedź na to pytanie znalazłam w naukowej atmosferze renomowanych instytutów badawczych, w miejscach już ze swej natury ukierunkowanych na pogłębianie wiedzy.
Czy to w Berlinie, Bostonie lub Bangalur, na Harvardzie lub Uniwersytecie Humboldta, wobec licznych pozytywnych efektów leczniczych osiąganych przez lekarzy i terapeutów, naukowcy przełamują swoje niechętne nastawienie do tej staroindyjskiej sztuki opanowania ciała i zaczynają się jej przyglądać za pomocą narzędzi z naukowego arsenału. Po tym, jak kilka lat temu Amerykański Narodowy Instytut Zdrowia (NIH) wyasygnował środki publiczne na prowadzenie badań nad jogą, przez Stany przetoczyła się lawina projektów. Aktualnie baza danych z artykułami naukowymi z zakresu medycyny PubMed zawiera ponad 2000 publikacji poświęconych tej tematyce.
Czy w powitaniu słońca, pozycji lotosu i mantrze "om" ukryta jest jakaś głębsza tajemnica? Ponad 20 milionów Amerykanów i 5 milionów Niemców zdaje się w to wierzyć. Tylko w Niemczech 20 tysięcy nauczycieli szerzy ową prastarą technikę pracy nad umysłem i ciałem, mającą swe źródło na indyjskim subkontynencie, o której się mówi, że będąc "uniwersalnym wzorcem opanowania" w odróżnieniu od innych dyscyplin sportowych ukierunkowuje "całą energię do wewnątrz". Co się kryje za tą obsesją na punkcie jogi? Czy to tylko kolejna moda w społeczeństwie dobrobytu, zawór bezpieczeństwa dla zestresowanych mieszczuchów, a przede wszystkim gigantyczny interes? Jak wyglądałoby to całe ćwiczenie ducha i ciała, gdyby zapomnieć o ezoterycznej otoczce duchowości, a przyjrzeć się kwantyfikowalnym korzyściom? Mówiąc innymi słowy, co potrafi joga?
- W Niemczech - mówi Britta Hölzel - inaczej niż ma to miejsce w Stanach Zjednoczonych, joga jest postrzegana jako takie niegroźne dziwactwo. Psycholożka i neuronaukowiec wróciła niedawno z Bostonu, aby podjąć pracę w Instytucie Psychologii Medycznej w berlińskiej klinice Charité. Siedząc w swoim pustym pokoju, pośród jeszcze nierozpakowanych skrzynek z przeprowadzki, opowiada stonowanym głosem o swym świecie zawieszonym pomiędzy mózgiem, tomografią komputerową a trzema filarami jogi - techniką oddechu (pranayama), pozycjami ciała (asany) i medytacją, która to stanowi jej główny obszar zainteresowania.
Zapisane w sanskrycie pisma, w których po raz pierwszy pojawia się słowo joga, mają już ponad 2500 lat. Znaczy ono tyle co "jarzmo", lecz jest interpretowane jako "zjednoczenie". Początkowo stanowiła ona li tylko duchową ścieżkę ku oświeceniu, które można było osiągnąć poprzez medytację, ową królewską dyscyplinę podróży w głąb siebie. Technika oddechu i ćwiczenia fizyczne służyły wyłącznie jako pomoce na drodze do osiągnięcia tego celu. Dopiero z upływem czasu, jak twierdzi jedna z często przytaczanych tez, jogini odkryli, że "świeca", "pług" i "stanie na głowie" mogą także mieć korzystny wpływ na dobre samopoczucie.
W swych ostatnich, szeroko uznawanych badaniach Britta Hölzel wykazała, że już 30 minut poświęconych codziennie na medytację na przestrzeni ośmiu tygodni spowodowało widoczne zmiany w mózgach silnie zestresowanych kobiet i mężczyzn. Uczestnicy badania nie tylko czuli się lepiej po jego zakończeniu, lecz ponadto, na podstawie zdjęć wykonanych za pomocą metody rezonansu magnetycznego przed rozpoczęciem eksperymentu i po upływie ośmiu tygodni stwierdzono, że w obszarach mózgu odpowiedzialnych za pamięć, procesy uczenia się i kontrolę nad emocjami wystąpił wzrost gęstości szarych komórek.
- Nie wiemy jeszcze dokładnie, co tak naprawdę oznaczają owe zmiany w strukturze mózgu, - mówi autorka eksperymentu - lecz widocznie zestresowane osoby dzięki medytacji potrafią nieźle "przeprogramować" swój mózg, a być może nawet poprawić swe umiejętności kognitywne. Inny eksperyment pokazał, że medytacja praktykowana przez wiele lat jest w stanie zastopować uwarunkowany wiekiem proces kurczenia się kory mózgu.
Efekt ten osiągany jest dzięki umiejętności przebywania w owej nicości, w owej "przestrzeni zawieszonej pomiędzy dwoma myślami", jak to ujął pewien słynny jogin. W starych pismach jest ona określana jako "pratyahara" czyli kontrola i wycofanie zmysłów. Britta Hölzel określa ją jako "wyzwolenie się spod natłoku myśli krążących w głowie". Współczesna nauka twierdzi, że tego rodzaju wyciszenie umysłu poprawia "regulację emocjonalną".
W dziesiątkach badań wykazano, że joga i medytacja mogą wzmocnić "miękkie" czynniki, takie jak dobre samopoczucie, jakość życia, a nawet i współodczuwanie. Lecz czy mogą one wpływać na umiejętności kognitywne? Albo chronić przed demencją? - Mamy coraz więcej danych. - mówi Hölzel. - Ciągle jednak napotykamy na trudności w całkowicie obiektywnym określeniu zmian. Lecz w jednej kwestii nasza wiedza graniczy niemal z pewnością - nic nie nadaje się tak dobrze na walkę ze stresem, owym przekleństwem naszych czasów, jak medytacja, ćwiczenia oddechowe i ćwiczenia ciała. A może spotkała się już pani z osobą, która w Berlinie jest ekspertem w tej dziedzinie?.
Większość pacjentów Andreasa Michalsena z dzielnicy Berlina Wannsee aż nadto długo była wystawiona na wpływ owej wolno działającej trucizny, którą przesiąkły do cna ich umysły, ciała i serca. 80% Niemców czuje się zestresowanych, a 30% nawet bardzo. Ordynator i profesor medycyny naturalnej w berlińskiej klinice Charité nie tylko prowadzi badania nad antystresowym wpływem jogi, lecz podobnie jak wielu naukowców również praktykuje ją od dłuższego czasu. Teraz pochyla się nad swoim biurkiem i precyzyjnie ustawia wyprostowane palce. "Kciuk i palec wskazujący ustawione względem siebie pod kątem 45 stopni!" Każda pozycja ciała wymaga precyzji w najdrobniejszych szczegółach. Nawet takie drobiazgi, jak ustawienie palców rąk względem siebie, wywołują skutki sięgające od pięt aż po czubek głowy.
- Precyzja - mówi profesor Michalsen - stanowi podstawę właściwego stylu jogi. A w jego rozumieniu jest nim właśnie joga wg metody Iyengara. Swego czasu nawet odwiedził on samego "mistrza pełnego oddechu". Nie bez kozery mówi się o Iyengarze, że ma on "bzika na punkcie kontroli". Lecz właśnie dlatego wielu naukowców sięga po jogę Iyengara podczas swych badań. Dokładność, powtarzalność, porównywalność - od tego wszystko zależy.
Trudne do ogarnięcia bogactwo stylów, szkół i rodzajów jogi wcale nie ułatwia pracy naukowcom. Joga ashtanga, bikram, kripalu, kundalini, sivananda, vini... Jedni głównie medytują, inni kładą nacisk na ćwiczenia ciała, jeszcze inni skupiają się na ćwiczeniach oddechowych, a są też i tacy, co śpiewają jeszcze sobie mantry, wsłuchują się w dźwięk gongów, nie wspominając już o adeptach tzw. "power-yogi", zainteresowanych głównie dobrą kondycją fizyczną. Rozpowszechniony w cywilizacji okcydentalnej termin "hatha-joga" jest traktowany jako nadrzędny wobec wszystkich systemów stosujących asany.
Brak porównywalności był jednym z powodów, dla których tak niewiele badań spełniało wyśrubowane naukowe standardy, czyli podlegało weryfikacji i randomizacji (losowy dobór osób do badania). Aktualnie często mamy do czynienia z projektami pilotażowymi, opartymi na małej liczbie przypadków. Jednak w międzyczasie ilość danych zwiększyła się w takim stopniu, że niektórzy naukowcy zaczynają mówić o "wielkich możliwościach", "środku leczniczym o zdumiewająco szerokim spektrum działania", a nawet "cudownej pigułce". Obecnie pytanie nie brzmi zatem, czy, lecz co potrafi joga.
- Na Iyengara złapię ich wszystkich. - mówi profesor Michalsen, mając głównie na myśli swoich pacjentów płci męskiej z okolicznych willi, harujących od świtu po zmrok ludzi sukcesu. Guru z Puny twierdzi, że z prastarej wiedzy stworzył on rodzaj nauki. Jego laboratorium stanowi własne ciało i umysł, a narzędziem są przede wszystkim asany, będące "medytacją w ruchu". Już pierwsze zajęcia zrobiły na Michalsenie ogromne wrażenie i to nie wskutek potężnych zakwasów w mięśniach, lecz rozpierającej go energii. Wtedy zrozumiał, dlaczego trenerzy wysyłają wyczynowych sportowców, również profesjonalnych piłkarzy, na matę.
Michalsen mówi w tym kontekście nie o sile mięśni, lecz o sile odpornościowej organizmu na stres, o tej jakże przydatnej zdolności ciała do reagowania na grożące mu niebezpieczeństwa. Chroniczny stres pobudza autonomiczny (wegetatywny) układ nerwowy, co z kolei jest przyczyną stałych reakcji lękowych, mających destrukcyjny wpływ na ciało i umysł. Zbyt wielki stres prowadzi do zakłóceń w sterowaniu funkcjami ciała, a nawet do negatywnych zmian w procesach aktywacji genów. Stres jest czynnikiem neurotoksycznym, którego skutkami są depresja, lęk, nałogi, chroniczne stany zapalne, choroby zapalne jelit, zapalenie stawów i podwyższony poziom cukru we krwi. Uważa się, że stres i towarzyszący mu niezdrowy styl życia mogą być bezpośrednią lub pośrednią przyczyną nawet 80% wszystkich chorób.
- Ograniczenie stresu - mówi Michalsen - jest na całym świecie głównym kluczem do zrozumienia tajemnicy jogi. Coraz to więcej badań dostarcza dowodów na to, że jogini potrafią wpływać na wegetatywny układ nerwowy, który steruje przebiegiem niezależnych od woli człowieka reakcji w organach i mięśniach. Układ wegetatywny dzieli się na układ współczulny, działający pobudzająco, i antagonistyczny względem niego układ przywspółczulny, który spełnia funkcję hamulca. Jest udowodnionym faktem, że joga obniża poziom hormonów stresu w krwi, takich jak kortyzol.
Od niedawna wiemy, że joga również redukuje poziom substancji odpowiedzialnych za stany zapalne. U kobiet, które regularnie uprawiały jogę przez dwa lata, stwierdzono mniejszy poziom interleukiny 6; ponadto były one mniej podatne na działanie czynników stresogennych niż ich rówieśniczki o takiej samej wadze ciała, które nie uprawiały jogi. - Ten efekt - mówi berliński profesor - występuje tylko u osób praktykujących tzw. "jogę regenerującą", wykorzystującą ćwiczenia ciała, oddechowe i rozluźniające o umiarkowanym stopniu obciążenia, która nie jest ukierunkowana na ustanawianie rekordów w sporcie zawodowym. Będąca w modzie tzw. "power - yoga" nie jest do tego wcale przydatna.
Nie można jej też stosować przy terapii najczęściej spotykanych chorób wywołanych stresem: zespołów bólu neuropatycznego. Ostatnimi czasy profesor Michalsen wraz z kolegami dokonał metaanalizy szeregu dostępnych badań, której wynik można ująć następująco: "Zgodnie z obecnym stanem wiedzy joga jest najskuteczniejszą metodą zwalczania chronicznych bólów pleców i szyi i może być także pomocna przy leczeniu migreny". I to wszystko można osiągnąć tylko poprzez ograniczenie stresu? Niezupełnie - odpowiada profesor - konieczne jest w tym celu współdziałanie pewnych wewnętrznych sił leczniczych organizmu, które joga może rozbudzić.
Niemal zupełnie niezbadanym, lecz ogromnie intrygującym, a przy tym i prostym elementem jest wydłużenie. Prawidłowo wykonywane asany, w których pozostaje się przez dłuższy czas, powodują wydłużenie mięśni, ścięgien i tkanki łącznej w stopniu niespotykanym w codziennym życiu. W tym celu wcale nie trzeba wykonywać na macie ekstremalnych "wygibasów", do których są zdolni zaawansowani jogini. Już lekkie wydłużenie powoduje dogłębne rozluźnienie i ukojenie bólu. Na przykład badania przeprowadzone na uniwersytecie w Dreźnie pokazały, że silne wydłużenie wrzecionek nerwowo-mięśniowych ma wpływ na zmienność rytmu zatokowego, mówiąc innymi słowy, uspokaja serce, co jest dobrym wskaźnikiem zrelaksowania.
Podobne wyniki uzyskała w swoich szeroko uznawanych badaniach przeprowadzonych na pacjentach cierpiących na chroniczne bóle pleców Karen Sherman z University of Washington w Seatle. Część uczestników eksperymentu ćwiczyła korzystając z dobrego samouczka, inna brała udział w gimnastyce dla chorych, a trzecia grupa chodziła na jogę. Biorąc pod uwagę wygaszenie bólu i poprawę sprawności, w trzeciej grupie stwierdzono znacznie większą poprawę niż w pozostałych dwóch. Gdy w przeprowadzonym później badaniu gimnastykę dla chorych "wzbogacono" elementami jogi, jednominutowymi ćwiczeniami na rozciąganie ciała, osiągnięto równie dobre efekty jak w przypadku jogi.
- Z reguły - przypuszcza Michalsen - mamy zapewne do czynienia ze wzajemnym oddziaływaniem na siebie różnych czynników biologicznych, któremu to joga zawdzięcza swoje szerokie spektrum działania. W przypadku nadciśnienia czy też chorób serca pewną rolę mogą również odrywać inne, jeszcze niezbadane mechanizmy, jak np. oddziaływanie oddechu na regulację światła naczyń krwionośnych. Przeprowadzone w Stanach Zjednoczonych badania pokazały, że poprzez ćwiczenia jogi uczestnicy eksperymentu zdołali na tyle obniżyć nadciśnienie krwi, że mogli oni zdecydowanie ograniczyć przyjmowanie leków. - Gdybyśmy posiadali równie skutecznie działającą pigułkę, - konstatuje Michalsen - byłaby to sensacja. Każdy z trzech filarów jogi - medytacja, asany i ćwiczenia oddechowe - może oddziaływać leczniczo, lecz gdy są praktykowane łącznie, nic im nie dorówna. Jeśli chce pani dowiedzieć się czegoś więcej na temat możliwości jogi, proszę pojechać do Stanów Zjednoczonych, będących dziś "Nation of Yoga".
Lunch w barze z hamburgerami "Owl Diner" w Lowell pod Bostonem. Razem ze mną przy stoliku Kevin Fahy, lat 51, korpulentny, misiowaty mężczyzna, wcześniej kierowca ciężarówki, oraz Jeff Hall, lat 46, szczupły i energiczny, dawniej podoficer w Amerykańskiej Marynarce. Obydwaj cierpią na pourazowe zaburzenie stresowe (PTSD), objawiające się uczuciem rozdrażnienia przy jednoczesnych problemach z koncentracją uwagi, ogromnymi trudnościami z zasypianiem i krótkim snem, wynoszącym maksymalnie dwie godziny na dobę pomimo przyjmowanych leków, koszmarami sennymi, panicznym lękiem. Dwóch mężczyzn, nad których życiem zapanował stres.
Fahy'emu, który wcześniej chętnie jeździł do Azji, śni się wyprostowana przed nim kobra. Jego wydarzenie traumatyczne: po wypadku, w którym odniósł poważne obrażenia pleców, lekarze uznali go za zmarłego. Wybudził się z twarzą zakrytą całunem, który zabierał mu oddech.
Jeff'owi Hall'emu śnią się po nocach dzieci, których "pokryte kurzem nóżki poubierane są w małe buciki". - Od tamtego czasu ciągle mnie coś goni. - mówi Jeff. Od tamtego czasu, to znaczy od operacji "Pustynna Burza".
Obaj panowie poznali się w centrum jogi, podczas zorganizowanego przez Uniwersytet Harvarda badania pacjentów cierpiących na PTSD. Przez trzy miesiące, dwa razy w tygodniu chodzili razem na medytację, wykonywali ćwiczenia oddechowe i asany. Każdego dnia ćwiczyli także sami w domu przez 20 minut, mając założony specjalny zegar, prowadzili dziennik snu, chodzili do szpitala na EKG, wypełniali ankiety i przez cały czas byli połączeni online z naukowcami.
Wynikiem badań jest tabela obrazująca stan przed i po badaniu, którą widzę na monitorze, siedząc w skromnym, nowym budynku, stojącym niedaleko szacownego gmachu głównego Harvard Medical School. Sat Bir Khalsa, profesor w Instytucie Badań nad Snem, analizuje dane uzyskane u obu uczestników badania. Jego twarz okala długa, siwa broda, głowę zdobi turban, a skryte za grubymi szkłami okularów oczy spoglądają na mnie poważnie, lecz i dobrotliwie. Będący z pochodzenia Kanadyjczykiem, a sikhem z wyboru naukowiec całą swoją karierę naukową spędził w Bostonie, który obecnie należy do wiodących ośrodków badań nad jogą.
Zespół profesora Khalsy zajmuje się badaniami zmian aktywności autonomicznego układu nerwowego, który m. in. reguluje oddech, rytm bicia serca i przebieg procesu trawienia. Punktem odniesienia jest przy tym teoria zmienności rytmu zatokowego. Ukryte pod tym tajemniczym zlepkiem słów znaczenie można sformułować następująco: im szybciej serce wchodzi na wysokie obroty w sytuacji stresowej, a następnie powraca do normalnego rytmu pracy, tym zdrowszy jest człowiek. Joga, jak utrzymuje naukowiec, poprawia zmienność rytmu zatokowego i nadmierne rozbudzenie układu ustępuje.
- Na dłuższą metę - kontynuuje Khalsa - owe odbywające się bez udziału świadomości reakcje zmieniają biochemię ciała i tworzą coś w rodzaju tamy przed negatywnym wpływem hormonów stresu. Pierwsze prekursorskie badania nad pacjentami cierpiącymi na chroniczną bezsenność pokazały, że już po 8 tygodniach praktyki jogi zauważalne są wymierne zmiany. Osoby z PTSD informowały o znacznej poprawie w odniesieniu do występowania takich symptomów jak "nawracające się wbrew woli wspomnienia", koszmary nocne lub wycofanie się z życia towarzyskiego.
- Coś się we mnie zmieniło. - stwierdza Kevin Fahy, dawny kierowca ciężarówki. - Znowu chętniej spotykam się z innymi ludźmi. Hall, weteran z wojny w Zatoce Perskiej, mówi, że w jakiś dziwny sposób joga zatrzymała jego ucieczkę. Najpierw tylko podczas ćwiczeń, lecz teraz uczucie spokoju z wolna rozprzestrzenia się. Obydwaj przestali przyjmować tabletki nasenne. Nocą śpią po cztery godziny, dwukrotnie więcej niż przed rozpoczęciem ćwiczeń jogi.
- Joga to prawdziwe błogosławieństwo dla ludzkości. - wpada w marzycielski ton profesor Khalsa, który opowiadając o swoim przedmiocie badań nie stroni od wielkich sformułowań takich jak "misja" czy "wizja". A może już i dzieci powinny w ramach profilaktyki skorzystać z błogosławieństw owej prastarej techniki ćwiczenia ciała i umysłu? Gdyż właśnie to sugerują wyniki jego badań przeprowadzonych na młodzieży szkolnej. Ostatnio również naukowcy z Duke University w Karolinie Północnej doradzali praktykowanie jogi przy zaburzeniach z uwagą, jak np. zespole ADHD. Obszerna metaanaliza wyników badań z roku 2013, która echem odbiła się aż w telewizji, dostarczyła na tyle wiarygodnych danych, że joga jest nawet zalecana jako terapia uzupełniająca przy schizofrenii i narodowej chorobie Amerykanów - depresji. Czyż to nie brzmi fantastycznie?
No cóż, mimowolnie przychodzi mi na myśl, że to właśnie sprawia, że w człowieku zapala się lampka z napisem "Uważaj". Joga - cudowny lek na wszelkie dolegliwości? Co leczy bóle pleców, a na dodatek i choroby psychiczne?
Profesor Khalsa chyba odgadł moje myśli i sceptyczne nastawienie. - Rozumiem. - powiada przyjaznym tonem. - Pani potrzebuje niezbitych dowodów. Lepiej nie mogła więc pani trafić, gdyż właśnie tu, w Bostonie, pracuje także Chris Streeter.
Kobietę, która wie, dlaczego joga tak bardzo poprawia nasze samopoczucie, znajduję parę ulic dalej, w Boston University School of Medicine, na oddziale psychiatrii i neurologii. Gorączkowa szpitalna atmosfera, jeżdżące na sygnale karetki, ciągły stan pełnej gotowości. A profesor Streeter ze stoperem w ręku siedzi sobie w małym pomieszczeniu, zwanym "scanning suite", i nadaje wydarzeniom rytm. Przed nią osoba uczestnicząca w badaniu. Plan na dziś: 60 minut jogi Iyengara według ściśle ustalonego scenariusza, każde ćwiczenie i każdy oddech są dokładnie zapisywane, a potem od razu do "tunelu", czyli na badanie rezonansem magnetycznym.
Profesor Streeter ceni sobie niezbite dowody, a przy tym robi wrażenie totalnie zrelaksowanej. Jogę praktykuje już od siódmej klasy i twierdzi, że dzięki jodze zmieniła się jej percepcja. Głównym obszarem zainteresowań pani profesor jest kwas gamma-aminomasłowy (GABA), będący najważniejszym neuroprzekaźnikiem w ośrodkowym układzie nerwowym człowieka. GABA działa kojąco na neurony i łagodzi uczucie strachu. Alkohol i valium mają zdolność wiązania się z receptorami GABA i dlatego działają uspokajająco. Niskiemu poziomowi tego neuroprzekaźnika w mózgu często towarzyszy depresja.
Do badań profesor Streeter nawiązują niemal wszyscy prelegenci omawiający wzajemne relacje pomiędzy umysłem a ciałem. Pierwsze badanie polegało na pomiarze stężenia GABA u doświadczonych joginów przed godzinną sesją jogi i po niej. - Zaawansowani jogini wręcz tryskają kwasem gamma-aminomasłowym. - mówi profesor Streeter. Badanie pokazało, że poziom tego neuroprzekaźnika wzrósł u nich średnio o 27%, podczas gdy w grupie porównawczej nie stwierdzono żadnych zmian.
Podczas drugiego badania porównywano osoby uprawiające marsz z osobami ćwiczącymi jogę. Pierwsza grupa początkujących trzy razy w tygodniu odbywała marsze, a druga z taką samą częstotliwością ćwiczyła asany. W obu grupach odnotowano znaczny wzrost poziomu neuroprzekaźnika GABA, lecz w przypadku osób ćwiczących jogę wzrost był większy, a członkowie tej grupy czuli się lepiej. Co z tego wynika? Otóż joga potrafi sprawić coś, czego nie potrafi sport. Mówiąc innymi słowy, joga jest w tym lepsza od sportu.
W kolejnych, już rozpoczętych badaniach profesor Streeter planuje weryfikację osiągniętych wyników na większej grupie badanych oraz u osób cierpiących na depresję. Ponadto, zamierza ona wprowadzić więcej ćwiczeń oddechowych, gdyż trzeci filar jogi zdaje się jeszcze bardziej potęgować jej dobroczynny wpływ. Dlatego skontaktowała się z małżeństwem psychiatrów z nowojorskiego Columbia University, Richardem Brownem i Patricią Gerbarg, parą naukowców, która bada coś, co jest zupełnie za darmo - oddech - i wciągnęła ich do współpracy.
"Jak pani oddycha?" Trochę irytuje mnie to pytanie, które słyszę, przekraczając próg domu pary psychiatrów w Kingston w stanie Nowy Jork. - Robię wdech i wydech, tak jak wszyscy inni. - odpowiadam. - Zachodowi - stwierdza Patricia Gerbarg - potrzebna jest kultura oddechu. To oczywiste. "Prana" oznacza siłę witalną, a "yama" - kontrolę. Zgodnie z teorią pranajamy świadome sterowaniem oddechem rozwija świadomość procesów przebiegających w umyśle i ciele. Stany emocjonalne manifestują się we wzorcach fizjologicznych. Strach prowadzi do spłycenia oddechu, osoba przestraszona wstrzymuje oddech, hiperwentylacja może nawet doprowadzić do utraty przytomności.
Ćwiczenia oddechowe pełnią funkcję łącznika między procesami mentalnymi a procesami mającymi miejsce w ciele. Szczególnie osoby zestresowane powinny przyswoić sobie główną zasadę, zalecającą spokojny, głęboki oddech. To nic trudnego, a ryzyko żadne. Aby go opanować, wystarczy 20 minut dziennie. Gdy jesteśmy spokojni, wykonujemy normalnie 10 do 20 cykli oddechowych na min. - Optymalna ilość wynosi pięć. - stwierdza Richard Brown. - Ćwiczenia oddechowe mogą wywoływać przyjemne uczucie wewnętrznego spokoju, to niepodważalny fakt. - dodaje Gerbarg.
Przez długi czas uważano, że przesycenie układu oddechowego tlenem pozwala osiągnąć stan spokoju. Patricia Gerbarg nie wierzy w tę teorię odkąd zapoznała się z pracą naukową poświęconą receptorom reagującym na rozciąganie znajdującym się w płucach, mięśniach i tkance oskrzeli. Przy każdym oddechu wysyłają one miliony impulsów poprzez nerw błędny, największy nerw parasympatycznego układu nerwowego, który steruje pracą niemal wszystkich narządów wewnętrznych i stanowi coś w rodzaju autostrady do mózgu, odwieczną magistralę komunikacyjną decydującą o naszym przeżyciu. Zwolnienie rytmu oddechu poprzez wykonywanie ćwiczeń wywiera bezpośredni i nad wyraz silny wpływ na mózg i ciało. - Dlatego - stwierdza Gerbarg - poprzez oddech możemy najpełniej dotrzeć do świata wewnętrznego człowieka.
Co to oznacza w praktyce, dowiaduję się na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles. Uniwersytecki kampus pasuje jak ulał do tej krainy wiecznej szczęśliwości na Zachodnim Wybrzeżu. Laboratoria ukryte pomiędzy dostojnymi - otoczonymi krużgankami - murami, nowoczesne rzeźby pośród wiekowych drzew w parku, od Pacyfiku wieje lekka bryza, słońce na błękitnym niebie - jesteśmy w Kalifornii, dawnej kolebce ruchu "New Age", a obecnie centrum badań nad jogą i miejscem kiełkowania nowych idei. Pośród falującego tłumu studentów stoi sobie młodzieniec, trzymając wysoko tablicę z napisem "A hug for free" - "Uścisk za friko". - Luzacki styl bycia to już przeżytek, teraz liczą się uczucia. - stwierdza, jak już czule wyściskał kilku nieznajomych.
W takim otoczeniu Helen Lavretsky stara się znaleźć odpowiedź na pytanie, ile jogi człowiek potrzebuje. Czy naprawdę trzeba godzinami wyginać członki, by poczuć jakieś pozytywne efekty? Cierpiąca na notoryczny brak czasu pani profesor w Semel Institute for Neuroscience and Human Behavior wzięła sobie teraz na celownik coraz to liczniejszą grupę osób będących potencjalnymi uczestnikami eksperymentu. Zazwyczaj są to kobiety, które opiekują się cierpiącymi na chorobę Alzheimera krewnymi. Owe "bohaterki niewyśpiewanych pieśni", jak je nazywa Lavretsky, są znacznie bardziej narażone niż choroby niż przeciętny zjadacz chleba. Depresja, choroby układu krążenia i serca, wysoki współczynnik zachorowalności na raka i śmiertelności. A do tego dochodzi kolejny problem - mało czasu na życie osobiste.
Ile czasu trzeba ćwiczyć jogę? Połowa osób uczestniczących w badaniach profesor Lavretsky opanowała trwający zaledwie 12 minut zestaw łagodnych ćwiczeń jogi, wzbogacony o mające charakter medytacji ćwiczenia oddechowe, który wykonywały codziennie przez okres ośmiu tygodni. Zadanie drugiej grupy osób polegało na zajęciu wygodnej pozycji siedzącej i słuchaniu relaksacyjnej muzyki. Po zakończeniu badania w grupie osób praktykujących jogę stwierdzono znacznie mniej objawów depresji, wyższy poziom wskaźników powiązanych ze zdrowiem psychicznym i zdolnościami kognitywnymi niż u członków grupy słuchającej relaksacyjnej muzyki. A co nad wyraz ciekawe, w grupie osób praktykujących jogę stwierdzono również wyższy poziom aktywności telomerazy. Zadaniem tego enzymu jest dobudowywanie końców liniowych chromosomów, które ulegają skróceniu przy każdym podziale, co spowalnia proces starzenia.
Zespół badawczy profesor Lavretsky wziął pod lupę również substancję dziedziczną krwinek białych. Porównanie profili DNA wykonanych przed i po eksperymencie przyniosło niezwykły wynik - w 68 genach stwierdzono zmiany w poziomie aktywacji. Zwiększyła się produkcja protein w systemie odpornościowym, a zmalała ilość substancji zapalnych. - I to wszystko tylko dzięki ćwiczeniu jogi przez 12 minut dziennie bez żadnych karkołomnych wygibasów na macie. - podsumowuje Lavretsky.
Moje sceptyczne nastawienie z wolna mięknie. Czasami łapię się na tym, że oddycham bardziej świadomie i siedzę bardziej wyprostowana.
Parę kroków dalej, w Instytucie Psychologii, będącym przedostatnią stacją mojej wędrówki poznawczej, badający oddziaływanie jogi naukowcy stawiają kropkę nad i - joga nie może zastąpić medycyny, lecz czasami może zastąpić lekarstwa. Co więcej, może nawet pomóc ciężko chorym. Przykładem mogą być spływające tutaj dane z powszechnie uznanych badań dotyczących raka piersi, które opublikowane zostały w fachowym periodyku "Cancer". Połowa pacjentek chodziła dwa razy w tygodniu na zajęcia jogi, a druga uczestniczyła w programie rekonwalescencji. U pacjentek z grupy ćwiczącej jogę wg metody Iyengara stwierdzono znaczne złagodzenie objawów syndromu chronicznego zmęczenia, owej tajemniczej, kradnącej chęć do życia choroby, na którą cierpi jedna trzecia pacjentek poddanych chemioterapii, a ponadto poprawę ogólnej kondycji fizycznej i umysłowej.
Gdy mój samolot ląduje w indyjskiej Punie, zastanawiam się, jakie tajemnice może skrywać ciało owego starca, który od siedemdziesięciu pięciu lat praktykuje jogę, naucza ją, żyje według jej zasad i sławi jej lecznicze właściwości. B.K.S. Iyengar, zaliczony przez "Time Magazine" do grona najbardziej wpływowych ludzi na świecie, idzie jeszcze dalej i twierdzi, że joga nie tylko ze swej natury ma właściwości lecznicze, lecz ponadto może służyć do terapii bezpośredniej chorób. Zakrawało więc na ironię losu, gdy tuż przed moim przyjazdem do Puny doszła mnie wiadomość, że wiekowy mistrz jest chory i jak wyznał swemu zausznikowi, po raz pierwszy w życiu jest cierpiący.
Ów tajemniczy, tryskający energią witalną staruszek, który jeszcze przed dwoma tygodniami sam prowadził zajęcia, każdego dnia przez piętnaście minut stał na głowie, a niedawno wrócił z serii wykładów w Chinach, które prowadził na zaproszenie miejscowego rządu. Ów światowy gwiazdor jogi, będący poniekąd ucieleśnieniem globalnej fascynacji jogą, po raz pierwszy w życiu nie jest w stanie powrócić do pełni sił po przebytym przeziębieniu. Że też akurat jemu, owemu propagatorowi prawidłowego oddechu, żółty od siarki smog w Punie należącej według lokalnych informacji do grona trzech miast na świecie o najwyższym poziomie zanieczyszczenia powietrza, nie pozwala na oddychanie pełną piersią.
Guruji, niemalże odseparowany od świata przez córki i wnuczkę w swym skromnym domu leżącym obok słynnego Instytutu Jogi, przekazuje słowa przeprosin. Mówią o nim, że jest świadomy każdego oddechu, a teraz nie jest w stanie wykrztusić z siebie nawet pół słowa. Lecz mimo tego jego obecność czuć w każdym miejscu - na klatce schodowej, w bibliotece, w biurze. Jego nazwisko widnieje na dyplomach, pucharach, jego twarz na zdjęciach obok papieży i prezydentów, pomiędzy którymi porozwieszana są listy i podziękowania od naukowców z całego świata, także z Kalifornii. Ściany w shali, owym królestwie asan, udekorowane są setkami zdjęć wszystkich pozycji jogi, które z "niedoścignioną precyzją" wykonane są przez samego mistrza.
Przez Instytut przewijają się tłumy pracowników, uczestników kursów mistrzowskich, nauczycieli i adeptów jogi, wielu z nich przechodząc rzuca wzrokiem na niewielki taras przed domem mistrza, na którym chętnie przebywa on w wolnych chwilach, kiedy nie wciska swego kolana w wykrzywione plecy lub silną ręką nie prostuje zapadniętych ramion czy też szorstkim tonem koryguje asystentów.
Ów "Lew z Puny", który o medytujących godzinami joginach mówi, że "tylko przesiadują bezczynnie i bujają w obłokach" i nie mają bladego pojęcia o ciele, widziany oczami swych uczniów, jest całkowitym przeciwieństwem delikatnego, sentymentalnego staruszka. Mówią o nim, że jest szorstki, dziarski, dowcipny, spontaniczny, niekiedy dziwaczny, lecz zawsze pełen energii i szczery aż do bólu. A może i oświecony? Kiedyś miał powiedzieć, że "Człowiek oświecony nie wsiądzie do autobusu. Joga jest przeznaczona dla praktycznych ludzi z rzeczywistymi problemami."
Gdy do shali przychodzą chorzy na swoją codzienną terapię, zewsząd dobiega ciche mruczenie, czasami rozlegają się pojękiwania. Sala ćwiczeń przypomina swym wyglądem dawną salę tortur. Ludziska, z głową w dół, zwisają na linach zawieszonych w suficie, inni mają kolana pozwiązywane paskami lub leżą pod stosem obciążników dociskających miednicę, kobiety niby wzięte w jasyr branki poprzywiązywane do kolumn - tak wygląda wynaleziona w Punie terapia jogą, ostatni krzyk mody w Stanach.
Obraz zmienia się dopiero po dokładniejszym przyjrzeniu się. Dla wielu z owych cierpiętników zdaje się to sprawiać przyjemność. Każdy z nich ma osobistego terapeutę, który go ciągle dotyka, podsuwa mu pomoce, jak np. drewniane klocki, i tak układa ławki, liny i paski, aby nawet najbardziej osłabiony pacjent mógł przebywać w asanie przez dłuższy czas. Tylko najbardziej doświadczonym nauczycielom, tym z wieloletnią praktyką i po zdaniu stosownych egzaminów, wolno tu pracować. Ich credo brzmi: po pierwsze zmobilizować i rozruszać wewnętrzny układ narządów człowieka, następnie otworzyć go, podjąć środki zaradcze i skorygować oraz nauczyć pacjenta, jak odszukać procesy lecznicze i je wspomagać.
Lekko przygarbiony, starszy pan uśmiecha się do mnie i mówi "Jeszcze żyję". Gdy przed wieloma laty trafił tutaj z chorobą Bechterewa, zesztywniającym zapaleniem stawów kręgosłupa, nie mogąc ruszyć ani ręką ani nogą i totalnie zdruzgotany przez ból, przez trzystopniowy proces leczenia przeprowadził go sam Iyengar. Tu ponaciskał, tam coś naciągnął, przyparł do ściany. - Przez pierwsze trzy tygodnie myślałem, że jogin zwariował. - mówi dawny pacjent. - Lecz potem zacząłem się prostować. Skończyłem już 70 lat, nic mi nie dolega i każdego dnia przez 1,5 godziny ćwiczę jogę.
- Nie patyczkuję się z choróbskami, - rzekł kiedyś Iyengar - gdyż czasami bywają dość oporne. Kto praktykuje jogę, ten usuwa z ciała zielsko, aby ogród mógł ponownie rozkwitnąć. Podobne historie można tu usłyszeć od wielu ciężko chorych, dziwnym trafem jest wśród nich wielu lekarzy. Czyżby tylko przypadek? - Nic podobnego. - mówi Manoj A. Naik, młody klinicysta, który zdobywał wiedzę u Iyengara, a teraz go zastępuje. Ta pragmatyczna wersja jogi nie zajmuje się terapią duszy ani efektem placebo, lecz biologią, anatomią i neurofizjologią.
- To działa, nawet jeśli człowiek w to nie wierzy. - wyjaśnia internista. - Każdy pacjent ma swojego opiekuna i opracowany indywidualnie dla niego zestaw asan. Intensywne rozciąganie silnie oczyszcza organy wewnętrzne, stawy, włókna mięśniowe i ścięgna. Poszerzanie klatki piersiowej działa pobudzająco i aktywizuje układ krążenia, w tym również naczynia krwionośne w sercu. Stanie na głowie wykonywane na zawieszonych u sufitu linach chroni plecy, a jednocześnie wzmacnia układ krążenia. Skłony działają uspokajająco... Marzeniem Iyengara jest dożyć dni, kiedy naukowcy zbadaliby medyczne oddziaływanie poszczególnych asan i być może potwierdzili jego wiedzę.
Lecz to wszystko działa tylko wtedy, gdy towarzyszy mu ważny element - uważność. "Czuje pani dotyk ubrania na skórze? Proszę się skupić!" I rzeczywiście, gdy zamknę oczy i skieruję uwagę ku skórze, mogę go wyczuć - ów delikatny szelest włókien materiału lekko przylegającego do ciała, napięte ramiączka sukienki. Normalnie umysł ignoruje takie minimalne bodźce. Cała sztuka polega na tym, aby owe fizjologiczne odruchy móc pełniej odbierać wszystkimi zmysłami. Czy też jak mówią tutaj, wciągnąć ciało do głowy.
- Czy wie pani, że jej prawe ramię leży wyżej od lewego? - pyta mnie doktor Naik. Na podstawie ustawienia mojego ciała już zdążył postawić diagnozę. - Skrócone więzadła. - mówi. - Typowe dla osób pracujących za biurkiem. I zanim się obejrzałam, obwinął wokół mnie pasek, z całej siły ściągnął go u góry pleców, po czym, pomagając sobie nogą, zaczął mocno ciągnąć moje braki do tyłu i w dół, a mi polecił skierować oddech w to miejsce, gdzie występowały największe naprężenia. Po kilku minutach rwanie ustąpiło, a pojawiła się ulga, pierwszy sygnał uzdrowienia.
Ciągłe skupienie uwagi na jednym obiekcie, na oddechu, na ciele, na asanie prowadzi do trwałej zmiany w procesie myślenia. Mówiąc językiem naukowców badających mózg, w głowie tworzą się coraz to bardziej zróżnicowane "mapy ciała". Człowiek zaczyna nagle postrzegać bodźce, których wcześniej nie był świadomy, co mu ułatwia kontrolowanie ich. Dotyczy to również uczucia bólu, agresji lub smutku. - Przy dłuższej praktyce - mówi dr Naik - zmienia się nawet nasze zachowanie, często niepostrzeżenie. Mamy apetyt na inne jedzenie, pociąga nas zdrowszy styl życia, świadomiej nawiązujemy przyjaźnie, czerpiemy większą radość z pracy. Praktykując jogę, może nawet tego nie zauważając, wchodzimy na ścieżkę profilaktyki zdrowotnej.
- Nie tylko rozciągamy nasze kończyny - mówi Iyengar, - lecz także rozszerzamy naszą świadomość. Jogini nazywają to transformacją, naukowcy - przeramowaniem. Jedni i drudzy nie mają jednak na myśli ani kondycji fizycznej ani adaptacji, aby jeszcze szybciej móc się obracać w kieracie codzienności. - Nie w tym rzecz. - podkreśla córka Iyengara, która mając 70 lat ciągle jeszcze prowadzi kursy mistrzowskie, i dodaje - Jogini po prostu wiedzą lepiej, kiedy trzeba przystopować i we właściwym momencie znajdują siłę, by sobie powiedzieć, teraz już dość.
Iyengar naucza, by nie składać siebie na stole ofiarnym życia. W Bellur, swej rodzinnej wiosce oddalonej o dwie godziny jazdy samochodem od Puny, z przychodów uzyskanych ze sprzedaży swego światowego bestselleru "Światło jogi" oraz licencji dla nauczycieli i szkół jogi działających w ponad 50 krajach na świecie sfinansował m. in. odbudowę starych świątyń oraz darmowe szkoły. Pod jednym warunkiem - wprowadzenia obowiązkowych zajęć jogi do programu nauczania.
Dzieci z Bellur już nie muszą harować w pobliskich kamieniołomach granitu. W międzyczasie powstały szkoły średnie i college, gdzie wykształcenie zdobywa około 1000 młodych ludzi z okolicy.
W ostatni dzień mojego pobytu w Punie zdarza się coś zupełnie nieoczekiwanego. Wieczorna cisza zaległa nad miastem, w powietrzu unosi się świergot ptaków i zagłusza uliczny hałas. Drzwi w domu Iyengara otwierają się, a w nich staje stary mistrz, powracający do zdrowia po przebytej chorobie. Wychodzi na zewnątrz, siada na krześle i przywołuje mnie do siebie skinieniem dłoni. Na życzenie rodziny wolno mi postawić tylko jedno pytanie, gdyż mówienie ciągle przychodzi mu z trudem. Spoglądam mu w oczy, które zdają się przeszywać mnie na wskroś. Jego słabe ciało pochyla się do przodu. O co można spytać żywotnego staruszka, który od prawie 80 lat zajmuje się jogą i wszystko już powiedział. Może o utopijną wizję, kwintesencję jego całego życia? Próbuję.
- Jaki byłby ten świat, gdyby wszyscy ludzie praktykowali jogę?
Odpowiedź nie przychodzi od razu, dopiero po chwili zadumy, lecz jest zwięzła i energiczna.
- Byłby to raj na ziemi.
Piękna myśl, której autor kiedyś miał powiedzieć, że joga jest muzyką duszy. Tak bardzo pragnę w to uwierzyć.
Publikacja niniejszego artykułu, który ukazał się w magazynie GEO (6/2013) jest możliwa dzięki uprzejmej zgodzie wydawnictwa Gruner+Jahr AG & Co KG, Hamburg.
Tłumaczenie: Jacek Żukowski
Redakcja: Katarzyna Pilorz