Po raz pierwszy zetknęłam się z nim w kwietniu 1999 roku podczas jego drugiej wizyty w Polsce. To spotkanie było jak olśnienie. Praktykowałam już od około 3 lat z dużym zaangażowaniem włączając w to okres bezpośrednio poprzedzający warsztat z Faeqiem, kiedy to codzienna praktyka zajmowała mi ok. 5 godzin dziennie. Niemniej jednak dopiero zetknięcie się z jego nauczaniem dało mi zrozumienie przedmiotu - właściwej praktyki asan i pranayam. Miałam wrażenie, że do tej pory poruszam się po omacku po ciemnym pokoju. Tu czegoś dotknę tam coś wymacam i w ten sposób buduję sobie w głowie mapę terytorium pełną pustych miejsc. Dopiero Faeq zapalił w tym pomieszczeniu światło i w przeciągu kilku dni wszystkie elementy znalazły w mojej głowie właściwe sobie miejsce. Pojęłam ich skalę i wzajemne odniesienia. A co najważniejsze - zobaczyłam wyraźnie w tym, co robię pewną logikę. To jeśli idzie o przedmiot. Natomiast sam Faeq podbił moje serce jako nauczyciel i osoba. Byłam pod ogromnym wrażeniem metodyczności, z jaką wprowadzał nas w arkana jogi. A z drugiej strony - jego ogromnego zaangażowania i niezwykłego ciepła. Chciałoby się powiedzieć patrząc na niego - że on kocha ludzi.
To pierwsze wrażenie pozostaje aktualne po dzień dzisiejszy, choć z Faeqiem utrzymuję regularny kontakt od tamtego czasu. To on był moim egzaminatorem na wszystkie stopnie nauczycielskie do Juniora II. Kolejne egzaminy zdawałam na zmianę w Polsce i Rosji - byleby być przez niego oceniana i od niego uzyskiwać informację zwrotną. Pamiętam swój egzamin Introductory II zdawany gdzieś w lasach pod Moskwą. Cała wycieczka z Polski dotarła na miejsce koleją szerokotorową wzbudzając ogólne zdziwienie na trasie brakiem zainteresowania wódką, co bynajmniej nie szło w parze z minorowymi nastrojami - bawiliśmy się świetnie. Kiedy znaleźliśmy się na miejscu w pierwszym dniu pobytu część grupy wyjechała do Moskwy zwiedzać. Zostałam ja - jedyna zdająca Intro II - Adrian ze Szczecina, Michał z Łodzi - zdający dnia następnego na Junior I oraz Kewin - mieszkający w Polsce Amerykanin. Panowie - jeden wyższy od drugiego a najniższy o dwie głowy wyższy ode mnie - byli jedynymi rozumiejącymi po polsku kandydatami na uczniów. Kiedy Faeq zobaczył mnie stojącą przed tym rzędem dryblasów - uśmiechnął się i rzucił "Kasia - możesz mówić cokolwiek - my nic nie zrozumiemy (cała komisja poza nim to Rosjanie), ale słuchać będziemy uważnie". Taki właśnie jest Faeq - wnikliwy, ciekawy ludzi i niezwykle wyczulony na wszelkie przejawy komizmu sytuacyjnego.
Jego poczucie humoru obrosło legendą w równym stopniu, co niezwykła systematyczność w uczeniu. Intensywną praktykę okrasza licznymi anegdotami - często dotyczącymi samego Gurujiego. Bezbłędnie rozładowuje napięcie na sali, które nieuchronnie narasta podczas wielogodzinnych wyczerpujących zajęć - powiedzonkami wzbudzającymi ogólną wesołość wśród praktykujących. I dzięki temu nagle okazuje się, że to jednak nie koniec naszych możliwości, że można jeszcze więcej dać z siebie.
Ostatnie wspomnienie, którym chciałam się podzielić to wspólnie z nim doświadczenie odejścia Gurujiego. Uczestniczyłam akurat w intensywnym warsztacie jogi w Blacons. Był to czwarty dzień piątego turnusu - tego dla najbardziej zaawansowanych i wytrwałych studentów Faeqa. Już w środę wieczorem krążyły po Internecie wieści o pogorszeniu się stanu Iyengara. Rano nie sprawdziłam wiadomości - jak zwykle - skoro świt pojawiłam się na sali do jogi. Usiedliśmy w oczekiwaniu na przybycie Faeqa. Atmosfera w powietrzu gęstniała. Na salę wkroczył Faeq krokiem, w którym wyczułam kruchość jego spokoju. Jakby miał zaraz rozpaść się na kawałki… Kto zna Faeqa i Jego niezłomną energię wie, że to stan mu zupełnie obcy. Matowym głosem poprowadził dla nas medytację. Odśpiewaliśmy hymny - co razem tworzy codzienną praktykę otwierającą sesję poranną. Następnie kazał nam się zbliżyć. Kiedy uformowaliśmy krąg wokół niego - wydusił z siebie tę najważniejszą i najsmutniejszą dla nas informację a słowa ugrzęzły mu w gardle. Przekazał nam następnie okoliczności śmierci Mistrza po czym odprawił dla nas specjalną Pudżę.
Po tym długim wstępie Faeq rozpoczął zajęcia. Sposób, w jaki je zaczął prowadzić był jak marsz konduktu pogrzebowego. Włączał timer, podawał nazwę asany i realizował najbardziej schematyczną z możliwych sekwencję. Był z nami na sali, praktykował nawet z nami, ale jakby go z nami nie było. Ogarnęło mnie totalne zwątpienie. W ciągu tych 40, może 60 min doświadczyłam intensywnej żałoby. I kiedy wydawało się, że gorzej być już nie może Faeq powrócił do nas. Nagle zajęcia nabrały tempa, a prowadzenie wigoru. Świat i praktyka odzyskały blask. W głowie zaświtała nadzieja. Wszystko stało się jasne, zaczęło dokądś prowadzić. Ta gwałtowna transformacja pokazała nam moc praktyki. Faeq dał nam tym samym niezwykle ważną lekcję. Pokazał jak praktyka może dać nam sposobność do skanalizowania emocji. Jak dzięki niej możemy tych uczuć intensywnie doświadczyć i pozwolić im się przekształcić. Jak dzięki niej można w niezwykle konstruktywny sposób przeżyć odejście najważniejszej osoby - Jej Twórcy. Za to i wiele, wiele innych cennych lekcji dzięki którym jestem w tym miejscu na swojej ścieżce praktyki i nauczania jestem głęboko wdzięczna Faeqowi.